nowości na e-mail
wpisz adres:


napisz do nas
Copyright © Klub Gaja
Strona Główna » Co Robimy? » Chronimy Przyrodę » Kampania "Teraz Wisła" » Wydawnictwo "Wisła Fax" » Wisła Fax - numer 35
Wydawnictwo "Wisła Fax"
aktualna pozycja:
» Wisła Fax - numer 43
» Wisła Fax - numer 42
» Wisła Fax - numer 41
» Wisła Fax - numer 40
» Wisła Fax - numer 39
» Wisła Fax - numer 38
» Wisła Fax - numer 37
» Wisła Fax - numer 36
Wisła Fax - numer 35
» Wisła Fax - numer 34
» Wisła Fax - numer 33
» Wisła Fax - numer 32
» Wisła Fax - numer 31
» Wisła Fax - numer 30
» Wisła Fax - numer 29

Wisła Fax - numer 35

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

wrzesień 2001 rok


Wezwanie z Doliny Narmada


Już od wielu lat trwają protesty ludności indyjskiej zagrożonej budową tam w Dolinie Narmada. Wysiedleńcy okupują miejsca budowy nawet za cenę życia. Część z nich podjęła bezterminową głodówkę. Setki osób aresztowano. Rządowy Projekt Zagospodarowania Doliny Rzeki Narmada obejmuje budowę 30 wielkich tam, 135 średnich i 3000 małych. Prace nad projektem ciągną się już kilkadziesiąt lat bez widocznych efektów.


Budowa większości tam nie została nawet jeszcze rozpoczęta. Oparta na rzece kultura Doliny Narmada została bezpowrotnie zniszczona. Trwa degradacja środowiska naturalnego i niszczenie regionalnych tradycji kulturowych.
Tysiące wysiedlonych rodzin straciło cały dorobek swego życia. Dla wielu z nich nie ma ziemi lub jest ona najgorszej jakości. Podczas tegorocznej pory deszczów monsunowych wiele rodzin będzie musiało stawić czoła zatopieniu, bo przesiedlenie nie zostało przeprowadzone we właściwy sposób. Gdzie jest obiecywana ziemia i inne środki utrzymania dla tych, którzy są zagrożeni teraz powodzią?

 

Wznowiona ostatnio budowa jednej z największych tam - Sardar Sarovar i zezwolenie na podniesienie jej poziomu do wysokości 88 metrów spowoduje, że deszcze zaleją dalsze wioski, a co za tym idzie zwiększy się liczba osób (ok. 2500), którzy bezpośrednio ucierpią z tego powodu. Co się stanie gdy tama zostanie podniesiona do ostatecznej wysokości 163 m?
Ludzie czują się oszukani. Rząd Indii milczy.
Ludność zagrożonych terenów i jej ruch NBA (Narmada Bachao Andolan) żądają rewizji projektu i wprowadzenia zaleceń grupy zadaniowej Task Force, powołanej zresztą przez same władze stanowe.
Task Force składająca się z wysokiej rangi urzędników, przedstawicieli Narmada Bachao Andolan i niezależnych ekspertów miała za zadanie przeanalizowanie projektu.

Raport główny ukazał się w styczniu 1999 r. Zaleca on kontynuowanie projektu tylko wtedy gdy ludność będzie mogła być ponownie zasiedlona na terenach pozwalających im żyć w sposób godny. Ponadto należy zrewidować projekt ze względu na aktywność sejsmiczną w tym terenie. Wstrzymać natychmiast wydatki na budowy, które nie zostały jeszcze rozpoczęte. Wstrzymać budowę tamy Narmada Sagar - najbardziej destrukcyjnej w całym projekcie.
Przeciwko tym działaniom protestuje już nie tylko sama ludność Doliny Narmada, ale także wiele organizacji ekologicznych na świecie, m.in. International River Network czy w Polsce "Klub Gaja".
Najbardziej niepokojące pytanie dziennikarzy i służb specjalnych (Policji i Nadwiślańskiej Jednostki Wojskowej), które było nam zadawane w czasie akcji przed Ambasadą Indii, dotyczyło celu i skutku naszego działania. Czy to ma sens? Komu to pomoże? Próbowałem opowiedzieć całą historię odwołując się do źródeł obywatelskiego nieposłuszeństwa. Nie chciałem zdawkowo załatwić sprawy, której korzenie tkwią głęboko w przyczynach naszych postaw i metod działania.
Jesteśmy odpowiedzialni za świat w takim samym stopniu wzdłuż Wisły jak i na innych kontynentach. Dlaczego? Gdyż ten świat, ta ziemia, ci ludzie i zwierzęta potrzebują naszej pomocy i opieki w każdej sekundzie życia bez względu na odległość, rasę czy też inne przyczyny.
Nasza akcja zaświadcza o tym, że jesteśmy SOLIDARNI z potrzebującymi pomocy, że WSPÓŁODCZUWAMY ich potrzeby i obawy.
To niewielkie działanie, ta krótka akcja sprawiła, że ludzie walczący o swoje prawa w Indiach poczuli się silniejsi, poczuli się razem we wspólnocie. To naprawdę wiele. Listy i informacje, które napływały do nas z Indii po naszej demonstracji potwierdzają sens takich wydarzeń i uczą nas pokory. Jest nas na tej planecie naprawdę dużo. Nie bójmy się mówić wspólnym głosem.

 

Jacek Bożek


Zawód - wolontariusz

 

BTCV - British Trust for Conservation Volunteers jest największą w Wielkiej Brytanii  organizacją dobroczynną zajmującą się praktyczną ochroną środowiska. Jej początki sięgają 1959 roku, kiedy to mała grupka ludzi studiujących przyrodoznawstwo postanowiła w bardziej konkretny, namacalny sposób pomóc środowisku.


Proponując jak najbardziej otwartą formułę BTCV stara się docierać do różnych środowisk. Najpopularniejszą formą są tzw. Conservation Holidays, czyli wakacje dla środowiska, gdzie wypoczynek w różnych zakątkach świata połączony jest z konkretną pracą na rzecz ochrony środowiska.
BTCV pomaga i wspiera także społeczności lokalne i osoby  bezrobotne. Pracuje z młodzieżą w ramach szeroko pojętej profilaktyki społecznej. Daje możliwość doskonalenia własnych umiejętności czy też sprawdzenia się w roli liderów grup wolontarystycznych. Ostatnio bardzo popularną formą są tzw. Green Gym, adresowane do starszych osób, gdzie propaguje się prace na rzecz ochrony środowiska jako formę spędzania wolnego czasu, poprawy zdrowia i kondycji fizycznej, czy też wyjście z izolacji społecznej.

Każdego roku w prace na rzecz ochrony środowiska zaangażowanych jest ok. 130 tys. osób w ok. 500 miejscach na terenie Wielkiej Brytanii i ok. 60 na terenie całego świata. Wolontariusze sadzą drzewa, zbierają śmieci, regulują potoki albo chronią zagrożone gatunki. Pracy nie brakuje.
W Polsce ruch wolontarystyczny dopiero powstaje ( oczywiście pamiętamy dobrze słynne czyny społeczne, ale była to zupełnie inna, przymusowa forma pracy, a nie o taka tutaj chodzi), nie mamy jeszcze przepisów prawnych dotyczących tego typu pracy, jednak faktem jest, że wielu ludzi, zwłaszcza młodych coraz częściej włącza się w takie działania. Dlatego tak interesujące było przyjrzeć się, jak to robią profesjonaliści.


 

W czerwcu br. zaprosiliśmy do Klubu Gaja Susannah Storbart, która odpowiada za kontakty BTCV z centralną i wschodnią Europą. Rozmowy dotyczyły głównie pracy z wolontariuszami i możliwości dalszej współpracy na tym polu. Zaplanowaliśmy wspólne warsztaty dla wolontariuszy, a w 2002 roku chcemy zorganizować w Polsce Conservation Holidays. Na miejscu Susannah spotkała się z  wolontariuszami Klubu Gaja, zobaczyła też nasze piękne góry.
Aby lepiej zrozumieć istotę Conservation Holidays wybraliśmy się na Węgry, gdzie BTCV już od kilku lat organizuje wakacyjne wyjazdy dla swoich wolontariuszy. Blisko tydzień pracowaliśmy na gospodarstwie agroturystycznym w cudownie odludnym miejscu Gömörszölös. Pomagaliśmy przy odtwarzaniu starego śliwkowego sadu, kosiliśmy kosami trawę, pielęgnowaliśmy ogród biodynamiczny. Po południu były wycieczki w pobliskie zakątki i inne interesujące zajęcia jak np. strzelanie z łuku, pieczenie pierników czy nauka wyrabiania filcu. Bardzo intensywny, ale dający dużo zadowolenia sposób na spędzenie wakacji.   

W sierpniu br. pojechaliśmy natomiast do Wielkiej Brytanii na kurs Leading and Managing Conservation Projects, który BTCV organizuje w ramach międzynarodowego programu rozwoju umiejętności. Tym razem był to pierwszy tego typu kurs nie tylko dla osób z Wielkiej Brytanii. W sumie wzięło w nim udział 16 osób z Litwy, Rumunii, Bułgarii, Słowacji, Polski i Wielkiej Brytanii.  Uczyliśmy się jak profesjonalnie pracować z grupą, tzn. bezpiecznie, efektywnie i zajmująco. Poznaliśmy różne teorie dotyczące procesów grupowych, stylów kierowania zespołem, komunikacji w grupie, analizowaliśmy potrzeby i motywacje wolontariuszy, a także słynne Health and Safety ( do którego Anglicy przywiązują bardzo dużą wagę),czyli nasze BHP. Oprócz zajęć czysto teoretycznych były także zajęcia praktyczne, gdzie mogliśmy sprawdzić nasze umiejętności kierowania grupą i pracy w zespole. Niektóre zadania były naprawdę trudne, wymagały współpracy całej grupy i opracowania strategii działania, jak np. wspólne przenoszenie między drzewami "bomby", która trzyma się tylko na cieniutkich sznureczkach; każdy w grupie trzyma tylko jeden ze sznureczków, jeden nieostrożny ruch może spowodować jej "wybuch". Wyobrażaliśmy sobie również, a potem przenosiliśmy na papier portret pamięciowy idealnego lidera i idealnego wolontariusza. Było wiele śmiechu. Objawiły się też wśród nas różne charaktery: kreatorzy, planiści, dobrzy kompanii czy typowi przywódcy grupy. Najciekawszą sprawą była jednak możliwość spotkanie wolontariuszy innych narodowości i kultur, wymiana doświadczeń i idei

Jola Migdał
Dorota Sobańska


Po nas wielka dziura

 

Sejm przyjął program zagospodarowania Odry. Ma być żeglowna, czysta, bezpieczna - od Śląska po Bałtyk. Powodzie nie będą już groźne - mówią rządowi eksperci. - To tak, jakby ktoś nam powiedział, że mamy raka i teraz trzeba umrzeć - żalą się mieszkańcy dwóch wsi, Nieboczów i Ligoty Tworkowskiej, przeznaczonych w programie do wysiedlenia.

Prędzej zostanę świętym, nim Odra stanie się żeglowna, otoczona wysokimi wałami, odmulona, czysta i Bóg wie, co tam jeszcze - krzyczy pan Józef, 68-letni mieszkaniec Nieboczów, wskazując palcem na słaby nurt przepływającej w pobliżu jego domu Odry.

Mętna woda, głęboka na pół metra, nie zachęca do wejścia. Pochylone nad brzegiem drzewa wyglądają jakby zaraz miały runąć. - I tu miałaby płynąć barka czy kuter rybacki? Miastowi wymyślili, że obronią się przed powodzią, a to guzik prawda. Natury człowiek przecież nie powstrzyma!(...)
Chcą, byśmy zniknęli z powierzchni ziemi. Nikt tak naprawdę nie pytał nas o zdanie, nikt do mnie przyszedł i nie powiedział: po was będzie tylko dziura, duża i okrągła. Tak się nie robi, przecież tu mieszkają ludzie, a nie przedmioty - mówi mężczyzna, wymachując zamaszyście rękami. Do sąsiedniej Ligoty Tworkowskiej jest kilka kilometrów. Wieś przecina jedna ulica, ciągnąca się pomiędzy drzewami. Jadąc od strony Bukowa widać parterowy dom z czerwonej cegły. Mieszka tu z ojcem 25-letnia Alina Rosół. Mówi, że tu jest jej serce, wspomnienia, cały świat. Wspomina dzieciństwo, które kojarzy jej się z dużym ogrodem za domem. - Tu jest mi dobrze. Otwieram okno, a tam las, woda. Nie wiem, co to będzie, gdy każą nam opuścić domy. Nie dopuszczam na razie nawet takiej myśli - mówi dziewczyna.(...)

Prawdziwa walka mieszkańców o przetrwanie- jak mówią - na mapie Polski i świata, dopiero się rozpoczyna. Powołano Komitet Obrony Wsi. Przewodniczącą została Halina Błaszczok Jak komentuje ostatnie doniesienie z Warszawy? - Komuś rozum chyba odebrało. Mamy jednak nadzieję, że na walkę nie będzie jeszcze za późno. Jedna ekipa rządowa ustępuje, ale poczekamy na kolejną, która może wysłucha naszych racji - mówi Błaszczok. Jej zdaniem, koszt programu liczony w miliardach złotych, nie daje szans na szybkie rozpoczęcie prac. - Więc po co straszyć mieszkańców wysiedleniem już teraz?(...)
Komitet Obrony Wsi wysłał już kilkadziesiąt pism domagających się weryfikacji programu. A to do władz gminy, a to do województwa. Protesty trafiły do Sejmu, ministra środowiska i gospodarki oraz kilku instytucji związanych z pracami przeciwpowodziowymi. Z ramienia komitetu o przetrwanie wiosek walczy również Lucjan Wendelberger. Od początku czuł, że nikt nie będzie się przejmował protestami.- Program ma rzekomo chronić przed powodzią wiele potężnych miast - Racibórz, Wrocław. Jesteśmy za mali, a z głosem małych nikt się przecież nie liczy- mówi pan Lucjan.(...)
W komitecie pracuje też Ludwik Maly. Zajmuje się zbieraniem informacji o podobnych przedsięwzieciach z Europy i świata. Godzinami "Żeglował" w Internecie, by znaleźć informacje, które mogą się przydać w przyszłej walc o przetrwanie. -Okazuje się, że na świecie nie buduje się już gigantycznych zbiorników, potężnych polderów, betonowych wałów, które maja ochraniać przed powodzią. Europa przerabiała to kilkadziesiąt lat temu. Teraz przywraca się pierwotny wygląd rzek. Na przykład dzieje się tak z niemieckim Renem- wyjaśnia Maly.(...)

Mieszkańcy Nieboczów i Ligoty Tworkowskiej żyją na walizkach.- Teraz pozostaje nam czekać na potężne maszyny, które zrównają pole z ziemią- mówi jeden z nieboczowskich gospodarzy, Tomasz Cholewka. O tym kiedy rozpocznie się realizacja programu zagospodarowania Odry, nie wiedzą nawet pracownicy w poszczególnych ministerstwach. Od akceptacji sejmowej do realizacji daleka droga. Może roboty ruszą za rok, może za pięć lat? Wszystko zależy od budżetu, a ten na razie mocno kuleje.

Jacek Bombor
Trybuna Śląska, 23.07.2001 rok.


Program dla Odry

 

Sejm uchwalił Program dla Odry-2006, którego celem jest zbudowanie systemu gospodarki wodnej w dorzeczu Odry. System ten ma uwzględniać potrzeby zabezpieczenia przeciwpowodziowego, ochrony czystości wody, środowiska przyrodniczego i kulturowego, a także potrzeby transportowe, gospodarcze(organizacja Odrzańskiego Systemu Wodnego) oraz zrównoważony rozwój społeczny i gospodarczy obszaru Nadodrza z uwzględnieniem bezpieczeństwa ludzi.

Program dla Odry-2006 proponuje własna wizję Odry i Nadodrza jako nowocześnie zagospodarowanego
" korytarza ekologicznego" tej części Europy.

Na program składają się następujące zadania
* Zwiększenie retencji wód w powiązaniu z ochrona przeciwpowodziową(poldery oraz zbiorniki suche)
* Modernizacja i rozbudowa systemu ochrony przeciwpowodziowej w ramach programu Banku Światowego
* Ochrona czystości wody w ramach programu Komisji Ochrony Wód Odry przed Zanieczyszczeniem
* Utrzymanie i stopniowy rozwój żeglugi śródlądowej
* Wykorzystanie siły wód do produkcji odnawialnej energii
* Zachowanie i przywrócenie stanu naturalnego ekosystemom rzek i ich dolin
* Działania w zakresie leśnictwa, rozwoju turystyki, ochrony dziedzictwa kulturowego
* Zwrócenie się miast i gmin nadodrzańskich "frontem ku rzece"
Program dla Odry-2006 w szczególny sposób zajmuje się ochrona przed powodzią dużych skupisk ludności m.in. takich jak Racibórz, Kędzierzyn-Koźle, Wrocław, Opole, Słubice. Użeglownienie Odry stworzy szansę wzrostu towarów masowych, takich jak: węgiel kamienny, kruszywa, cement, nawozy oraz ładunków ponadgabarytowych kontenerów. Umożliwi efektywne  wykorzystanie połączenia Odry z zachodnioeuropejskim systemem dróg wodnych przez kanał Odra-Szprewa i kanał Odra-Hawela.
Koszt Programu dla Odry-2006 wynosi 7657 mln zł, czyli jest większy niż zgodny z ustawą o finansach publicznych(art.80) limit 100 mln zł. Dlatego więc dokument należy traktować jako założenie do ustawy dotyczącej Programu dla Odry-2006.
                                                                                                             

Za :Trybuna Śląska, 23.07.2001
źródło: rządowe strony internetowe


Kaskada

W maju rozgorzała dyskusja, którą niezorientowanym w sprawach wiślanych ludziom mogła zamotać w głowie. Naprawdę trudno uwierzyć, że w kraju gdzie można skorzystać z Internetu tak trudno jest znaleźć ludzi rozsądnych. O co chodzi?

Oczywiście o Nieszawę, a bliżej stopień wodny Nieszawa. Oto pojawili się zwolennicy budowy tego stopnia nie w Nieszawie, ale jak dawniej planowano w Ciechocinku. Blady strach (podobno) padł na konsorcja chcące dorwać się do państwowej kasy, że może ktoś pokrzyżować ich plany, a tu już przecież protestują ekolodzy.

A tu nagle głos dał "rządowy ekspert dr Aleksander Łaski, który polemizował z niektórymi ciechocińskimi radnymi: właśnie w interesie kurortu leży odsuniecie zapory od jego granic, m. in. ze względu na zmiany mikroklimatu, zagrożenie źródeł solankowych czy wód podziemnych" (Gazeta Pomorska, 26.05.2001).

Cóż to się stało, że nagle dr Łaski broni Ciechocinka, a przed kilku laty właśnie tą miejscowość hydrotechnicy uważali za najlepsze miejsce do budowy stopnia. Wyśmiewali nasze argumenty o mikroklimacie, źródłach solankowych czy wodach podziemnych. Ale to nie wszystko. Już w lipcu samorządowcy z dorzecza dolnej Wisły zebrali się pod Ciechocinkiem i okazało się, że "naszym celem jest wybudowanie całej planowanej kiedyś kaskady dolnej Wisły i skorelowanie jej z najważniejszymi szlakami komunikacyjnymi w regionie - twierdzi Bernard Kwiatkowski, były wojewoda toruński, dzisiaj dyrektor toruńskiego oddziału Agencji Budowy i Eksploatacji Autostrad oraz członek Rady Fundatorów Fundacji Kaskady Dolnej Wisły. -Uchwała Sejmu RP o budowaniu tylko jednego stopnia poniżej Włocławka jest dla nas szokująca. Pomysł ten uważamy za nieporozumienie(Nowości Grudziądzkie, 6.07.2001).

Tak, tak my także uważamy za nieporozumienie ten cały rwetes ku zmyleniu ekofili, którym wierzyć nie należy, gdyż jak twierdzi prof. Dr hab. Andrzej Giziński z UMK wszelkie badania zbiornika włocławskiego wskazują, że jego wpływ na środowisko wodne i lądowe jest w gruncie rzeczy pozytywny.Tak oto przekonując przekonanych chciano wrócić do koncepcji Kaskady Dolnej Wisły. Bardzo to niezwykła koncepcja, która ma już swoje lata, ale zależnie od nastroju polityczno-społecznego można do niej sięgnąć i wyciągać czarodziejskie króliki z kapelusza. Takie jak: bezrobocie, przeciwdziałanie powodzi, rozwój turystyki. Nie ma znaczenia, że budżet ledwo dyszy, że raport Światowej Komisji Wielkich Tam jasno mówi o zagrożeniach i priorytetach. To wszystko nic. Trwa bój o kasę i rząd dusz. Tylko, że teraz odezwała się Bardzo Ważna Osoba - minister środowiska Antoni Tokarczuk, który podpisał porozumienie z konsorcjami chcącymi budować zaporę. Znamy ministra z wielu wspaniałych posunięć. A to Tatry, a to Białowieża. A teraz? Nieszawa. Teraz należy przytoczyć obszerne fragmenty porozumienia, które dają wiele do myślenia:
"Elementem wspólnych działań, o których jest mowa w §1, jest dążenie do zrealizowania Inwestycji przez Konsorcja finansowanej ze środków Konsorcjów oraz środków publicznych ograniczonych do niezbędnego minimum, w zamian, za co Minister Środowiska dołoży wszelkich starań zmierzających do zapewnienia Konsorcjom prawa własności elektrowni wodnej wchodzącej w skład stopnia wodnego Nieszawa-Ciechocinek na okres nie krótszy niż 30 lat, po którym to okresie nastąpi przekazanie prawa własności elektrowni wodnej Skarbowi Państwa.
Jeżeli po wykonaniu Koncepcji Programowo Przestrzennej Konsorcja nie będą miały możliwości realizacji Inwestycji, wówczas Minister Środowiska zwróci Konsorcjom środki włożone na ich wykonanie, zgodnie z przygotowana ocena nakładów i warunkami realizacji Inwestycji, o których mowa w §4"
(Porozumienie w sprawie przygotowania realizacji inwestycji pod nazwa "Stopień wodny w Nieszawie-Ciechocinku" podpisane w dniu30 lipca 2001r.)

Ciekawe? Bardzo ciekawe.

Paweł Grzybowski


WCD prezentuje

 

Od momentu ukazania się raportu WCD nastąpiła w niektórych krajach na świecie niezwykle ożywiona dyskusja na temat samego raportu oraz dalszych jego losów. Jesteśmy niezwykle zadowoleni, że także w Polsce taka dyskusja trwa i mamy nadzieje, że wpłynie na przyszły kształt działań i decyzji dotyczących gospodarki wodnej.


WWF Światowy Fundusz na Rzecz Przyrody wspólnie z Polskim Komitetem Globalnego Partnerstwa dla Wody, przy współpracy z naukowcami, inżynierami, ekologicznymi organizacjami pozarządowymi, przedstawicielami władz, zaprezentowały 6 lipca w Warszawie polskie tłumaczenie syntezy Raportu Światowej Komisji ds. Zapór (WCD).Na spotkaniu w Warszawie doszło także do ważnej dyskusji, która może stać się zaczynem dalszych spotkań oraz szukania wspólnego stanowiska różnych zainteresowanych rzekami stron. Dla przykładu przedstawiciel Klubu Gaja Jacek Bożek zaznaczył, iż niezwykle ciężko będzie znaleźć wspólne stanowisko, jeżeli w prasie fachowej pojawiać się będą takie teksty jak artykuł autorstwa Natalii Skoczylas pt. "Zapory tak czy nie" ( "Biznes i Ekologia", maj/czerwiec 2001) :

" Fakt, że pewna zapora w ubiegłym roku, ze względów politycznych, rozbudziła emocje - nie może być powodem jednostronnego rozciągania tematu w nieskończoność. Wobec wyzwań globalnych, których jesteśmy świadkami, jak i skomplikowanej rzeczywistości gospodarczej kraju, potrzebny nam w każdej sprawie wyważony dialog, dopuszczający do głosu racje wszystkich stron.

Tymczasem obserwujemy niepokojące zjawisko, nasilające się w mediach, mianowicie jednostronnie nagłaśniane "NIE" dla zapór wodnych. Tym bardziej niepokojące, że angażują się w sprawę poważni autorzy i cieszące się szacunkiem tytuły prasy branżowej. Nie należymy do ekologii ekstremalnej, znajdującej ujście w różnego koloru fundacjach. Nastawiamy natomiast ucha na głosy rozsądku, godzące w biznes z prawami należnymi naturze.
Niepokoi firmowanie uznanymi nazwiskami zwalczania istniejących zapór wodnych, jak i budowy nowych. Zapór tak potrzebnych naszemu bardzo ubogiemu w zasoby wodne krajowi, bez których nie opanujemy zrównoważenia bilansów wodnych dla około 2/3 powierzchni kraju. Dwa artykuły, które wzbudziły nasz niepokój ( w Biuletynie Klubu Ekologicznego ze stycznia i lutego 2001) czerpią informacje z jednego źródła, niedawno powołanej do życia skrajnej organizacji ekologicznej pod nazwą World Commision Dams -WCD. Organizacja ta zbiera różne, mniej czy więcej prawdziwe dane i argumenty przeciwko zaporom wodnym, ograniczając się do dokumentacji XX wieku.

A przecież budowle tego typu wznoszone były od wielu wieków na całym świecie, regulując w mądry sposób stosunki wodne. I jakby dla pielęgnowania i pogłębiania tej nagromadzonej przez stulecia wiedzy od roku 1928(!) pracuje Międzynarodowa Komisja Wielkich Zapór (International Commision on Large Dams -ICOLD). Ma na swoim koncie 20 kongresów światowych i 68 posiedzeń Komitetu Wykonawczego IKOLD. Warto zaznaczyć, iż była to pierwsza światowa organizacja zrzeszająca największych specjalistów z tej dziedziny. Na ostatni 20. Kongres zaproszono WCD, której sprawozdanie z działalności nie zawierało niczego, czego wcześniej nie zawarto w deklaracjach przyjętych przez ICOLD.
Na ostatnim Kongresie ICOLD, referując korzyści i kłopoty związane z zaporami, tak scharakteryzowano protesty przeciwników budowy zapór: "powstają one z niezrozumienia i nieznajomości całości problemów z tym związanych i dotyczą zwykle wyłącznie negatywnych szczegółów realizacyjnych"

Na świecie istnieje obecnie 45 000 wielkich zapór, tj. wysokości powyżej 15 metrów ( w Polsce mamy takich zapór 42). Każdego roku przybywa ich kilkaset, gdyż takie są potrzeby związane z nawodnieniami rolniczymi, ograniczeniami wysokości fal powodziowych, a przede wszystkim zapewnieniem dostaw wody pitnej. Czy tzw. wyznawcy głębokiej ekologii uważają ICOLD za grupę półgłówków? Do szerszego i obiektywnego naświetlenia problematyki zapór wodnych, powrócimy w najbliższych numerach."

Paweł Grzybowski


KOMENTARZ - MEDHA PATKAR

 

Proces pracy Światowej Komisji Wielkich Tam był bezprecedensowy w zgromadzeniu tak wielu stron zaangażowanych w debaty i konflikty związane z wielkimi tamami. Liczne ruchy społeczne i NGOsy - grupy, które pierwsze zaproponowały szeroką i niezależną inspekcję brało w Komisji  aktywny udział. Nasz końcowy Raport to synteza ogromnej ilości informacji i różnych opinii ; dostarczył on  wielu ważnych wniosków i zaleceń.Mam nadzieję że będzie on punktem odniesienia dla wszystkich tych, którzy zaniepokojeni są kwestią wielkich tam. Podpisując Raport z powodu jego wielu pozytywnych stron czuję wciąż że muszę wyrazić niniejszą opinię  na temat pewnych podstawowych kwestii których tam brak lub które nie zostały umieszczone na centralnym miejscu na jakie zasługują.

Problemy te są symptomatyczne dla dalej postępującej niesprawiedliwości i destrukcyjnego, dominującego modelu rozwoju gospodarczego. Rozwiązanie wszystkich zasadniczych problemów rozwoju gospodarczego świata  wychodzi jednak poza zakres naszego raportu czy też noty Komisji. Zajęcie się jednak tymi kwestiami jest podstawowym warunkiem  każdej próby odpowiedniej analizy elementarnych zmian systemowych   koniecznych dla osiągnięcia sprawiedliwego i zrównoważonego rozwoju oraz wskazówką jak sprostać siłom, które powodują marginalizację  większości  poprzez narzucenie niesprawiedliwych technologii takich jak wielkie tamy.

Częste niepowodzenia wielkich tam w dostarczaniu i utrzymywaniu korzyści i ich złe funkcjonowanie powinny zostać uznane i zaakceptowane. Nie ma powodu do optymizmu  co do możliwości poprawy złego funkcjonowania tam  i zmiany oceny ich oddziaływania. Główną sprawą jest wyegzekwowanie sprawiedliwych odszkodowań  ziemia za ziemię straconą przez rolników i znalezienie alternatywnych, właściwych  źrodeł utrzymania dla innych wysiedlonych osób.W wysiedleniach na wielką skalę  doświadczenia wskazują na wyraźne niepowodzenie tych działań. W ramach wartości propagowanych przez Komisję: sprawiedliwość, zrównoważenie, przejrzystość, odpowiedzialność, uczestnictwo w podejmowaniu decyzji i wydajność - wielkie tamy nie przyczyniły się do ich osiągnięcia lecz raczej stanowiły przeszkodę "sprawiedliwego rozwoju".

Włączający wszystkich zainteresowanych, przejrzysty proces podejmowania decyzji nadający równy status biorącym w nim udział stronom, sprawiedliwa pozycja  dla lokalnych i  krajowych potrzeb i planów, równe znaczenie  przypisane społecznym, środowiskowym, technicznym i finansowym aspektom planowania byłoby wielkim postępem, lecz nie wystarczającym. Nawet jeśli prawa zostaną uznane, ryzyko ocenione, a strony biorące udział  zidentyfikowane, aktualne dominujące często niesprawiedliwe zachowania władzy zbyt łatwo pozwoliłyby tym którzy  kierują rozwojem na zdominowanie i  zniekształcenie procesu.Kierujący rozwojem to instytucje multilateralne takie jak Bank Światowy,  który naciskał na budowę wielu wielkich tam pomimo niezgodności tych zamierzeń z własną polityką. Państwo kontrolowane przez silne ukryte interesy może zrobić to samo.Zrozumienie tego wykracza poza wiarę w negocjacje mające na celu podkreślenie pewnych priorytetów i  wartości.

Społeczności, w szczególności te żyjące i utrzymujące się z naturalnych źródeł, takie jak zbieracze produktów leśnych, rolnicy lub rybacy  powinny mieć pierwszeństwo  w planowaniu, zagospodarowaniu i  zarządzaniu  tymi dobrami. Także  wewnętrzne nierównosci społeczne  powinny być uznane i  należy się  nimi zająć.Parametry społeczne i ochrony środowiska muszą mieć większą wagę niż techniczne i  finansowe aspekty przy podejmowaniu decyzji dotyczących ludzkiego rozwoju.Należy  podkreślić tu "zasadę zależnosci" wedle której planowanie gospodarcze oparte byłoby na zarządzaniu zlewniowym, zaczynając od małych zlewni górskich poprzez rzeki od ich źródeł aż do  ujścia.

 

Należy wspierać pełną ocenę rozwiązań mających na celu sprostanie zapotrzebowaniu na wodę i energię jako pierwszą część planowania projektu. Ale stworzenie jedynie równych zasad gry dla różnych rozwiązań nie może wystarczyć. Zamiast tego należy dać priorytet  sprawiedliwszym, zrównoważonym i wydajnym rozwiązaniom aby zadowolić podstawowe ludzkie potrzeby, środki do życia dla wszystkich  ponad zapewnieniem dodatkowych  luksusów dla nielicznych jednostek, nieusprawiedliwione wobec wielu osób, które pozbawione zostały podstawowych warunków do życia.

Szerszy kontekst krajowych i globalnych trendów politycznych i ekonomicznych najwyraźniej wpływa na decyzje w sektorze wodnym i energetycznym.Trendy te to kurcząca się rola Państwa, rosnąca marginalizacja praw krajowych i instytucji oraz deptanie praw człowieka z powodu rozszerzania się roli prywatnego kapitału i wolnego handlu. Istnieje kilka pożądanych przykładów postępu w kierunku uwzględnienia praw człowieka i sprawiedliwości, błędne byłoby jednak stwierdzenie że  istnieje globalny trend w kierunku tych celów.

Nie można przyznawać niezasłużonych kompetencji prawnych korporacjom i międzynarodowym instytucjom finansowym.Nie wolno narażać na szwank suwerenności społecznosci oraz państw i narodów w imię kompromisów, ale podstawą maja być ludzkie cele i wartosci. Należy przeprowadzić poważną krytykę prywatyzacji wody i energii oraz wynikającą zeń marginalizację lokalnej ludności i dominację korporacji nad społecznościami opartymi na korzystaniu z naturalnych zasobów.

Powyższe kwestie zostały podniesione przez ruchy społeczne, których roli i znaczeniu należy się odpowiednie miejsce.Nie tylko ich historiom o wysiedleniach, represjach i konfrontacji ale ich ideologiom, strategii  i wizji.

Ponad tym wszystkim uznaję i podzielam osiągnięcia Komisji w zakresie konsultacji  lokalnej i globalnej i co więcej humanitarnego, o dobrej intencji, otwartego i szczerego dialogu pod kierownictwem  utalentowanego zespołu, który powinien zostać utrzymany dłużej niż krótkie życie niniejszego forum. Aby poprzeć ten proces jak i wiele naszych wniosków i zaleceń podpisałam Raport. Aby odrzucić podstawowe założenia modelu rozwoju, który w widoczny sposób odniósł klęskę i aby ostrzec przed ogromnym dystansem jaki dzieli  stanowisko dobrej woli a zmianą w praktyce poprzez silnie obwarowane ukryte interesy, poprosiłam o załączenie niniejszej notatki.

To czego brakuje lub co nie mogło zostać poruszone w Raporcie powinno zostać włączone do programu dalszego dialogu i badań; ale również  do walki o sprawiedliwość dla ludzi znajdujących się na czele, ludzi wzmocnionych przez niniejszy raport  aby mogli powiedzieć NIE perwersyjnym wizjom rozwoju, procesom i projektom.

 

Madha Patkar

tłum. Agnieszka Przygodzka i Jacek Bożek


Salman Rushdie

Prześladowana za tamę

 

Wielkie tamy przez długie lata były sztandarowym przykładem postępu indyjskiej technologii, niekwestionowanym źródłem wody i energii dla całego kraju. Ale ostatnio coraz głośniejsza staje się debata na temat ich wątpliwej roli w rozwoju Indii.(...) A niedawny raport międzynarodowej komisji, która zbadała 125 wielkich tam świata, dowodzi, że są one "winne" coraz częstszych katastrofalnych powodzi, wywołują szkody w uprawach i ekosystemie.(...)
Wśród przeciwników jednej z największych konstruowanych obecnie tam -chodzi o tzw. projekt Sardar Samovar -jest pisarka Arundhati Roy.(...) Batalia przeciw tamie trwa od dłuższego czasu, ale teraz sprawa przybrała obrót wręcz surrealistyczny. Arundhati Roy i dwie inne osoby stojące na czele przeciwników tamy zostały oskarżone przez pięciu adwokatów o napaść podczas manifestacji przed sądem najwyższym, który zezwolił na dalsze prace przy projekcie Sardar Samovar. Oskarżeni mieli podburzać tłum, by zabił adwokatów.(...) Tymczasem po incydencie nie ma śladu na wideo kręconym podczas demonstracji, a jeden z oskarżonych w ogóle nie brał w niej udziału.
Choć oskarżenie jest absurdalne, sąd nadał sprawie bieg, i to wbrew procedurom. Arundhati Roy twierdzi, że wytaczanie procesu w oparciu o tak miałkie i nieuzasadnione oskarżenie wskazuje niepokojącą skłonność sądu do uciszania każdej krytyki i kneblowania osób o odmiennych poglądach. Sąd naciskał na pisarkę, by wycofała oświadczenie. Odmówiła. Grozi jej więc nowe oskarżenie -o zniewagę sądu, tym razem podlegające karze wiezienia.
(...) Jak to możliwe, że sąd najwyższy w tej największej demokracji świata feruje wyroki przeciwko swobodzie wypowiedzi i jest gotów służyć interesom polityków i finansistów stojących za tamą na rzece Narmada?

 

Gazeta Wyborcza, 20.08.2001


Wywiad z Arundhati Roy

Z Arundhati Roy podczas Światowego Forum Wody w Hadze /marzec 2000/ rozmawiał Jacek Bożek

 

- Jaka jest twoja rola na Światowym Forum Wody w Hadze. Dlaczego tutaj w ogóle jesteś?

Te wszystkie kłamstwa mną wstrząsnęły. Przyjechałam z Narmady w nocy i było tam około 10 tys. ludzi. O jakie  kłamstwa chodzi? Jeśli masz tak skomplikowaną sytuację jak dotyczącą Narmady, możesz kłamać ile chcesz. Oczywiście, można pokazywać ludzi idących po wodę i trzeba budować dla nich zapory, ale to kłamstwa. Nie było żadnych dyskusji z ludźmi, nic. Przyjechałam tu żeby mówić w imieniu ludzi. Musimy się uczyć, że aby coś zaczynać trzeba przemyśleć, co zostanie zniszczone. Nawet Bank Światowy nie zgadza się z tą inwestycją, a co dopiero ludzie, którzy żyją w dolinie.. Ten sam człowiek jak był w opozycji, mówił, że Narmada jest fatalnym pomysłem, ale jak doszedł do władzy zmienił zdanie.

- Jak się czujesz na tej wielkiej imprezie?

No cóż. Cha, Cha. Nie lubię tego zapachu władzy. Moim zdaniem to nieświeży zapach. Trochę cuchnie.

- Dlaczego pracujesz dla rzeki?

Piszę fikcje. Interesuję się językiem. Ale prawdziwy ludzki język w tym wieku umiera. Co to znaczy? Kłamstwa i okrągłe słowa. Jak widzisz emocje tych ludzi tworzą prawdę języka. Napisałam właśnie książkę o tych sprawach. O Narmadzie "The Cost of Living", ale także o testach nuklearnych. To jest język prawdziwy. Mam ze sobą zdjęcia zrobione przez niezależną organizacje, ale to, co tu się mówi to okropne kłamstwa.

ARUNDHATI ROY
Ur. 1959 roku, z wykształcenia architekt, pisząca po angielsku Hinduska z New Delhi swoim debiutem powieściowym "Bóg rzeczy małych" zaskoczyła krytyków i czytelników na całym świecie. Pierwszy nakład powieści został sprzedany w ciągu pięciu dni od dnia publikacji. Potem dziewięciu wydawców brytyjskich stoczyło prawdziwą batalię finansową o prawo do jej wydania. Dzisiaj zaliczki z wielu krajów - powieść została przełożona na siedemnaście języków - przekroczyły milion dolarów, co wypadku powieści o ambicjach literackich jest zawrotną sumą. Z dnia na dzień nieznana nikomu autorka seriali telewizyjnych stała się nie tylko prawdziwą gwiazdą literacką, spadkobierczynią talentu literackiego Salmana Rushdiego, Vladimira Nabokova, Williama Faulknera, ale także pierwszą indyjska kobietą, która zdobyła jakże prestiżową  nagrodę Bookera.

Nota z książki Arundhati Roy "Bóg rzeczy małych"
w przekładzie Tomasz Bieronia
Klub Świat Książki Warszawa 2000


Upadek ZSRR zaszkodził jesiotrom, koniec kawioru

 

ONZ zastanawia się, czy nie zakazać międzynarodowego handlu kawiorem. Jesiotrowi - z ikry tej ryby produkuje się ten przysmak - grozi bowiem definitywne wyginiecie.
Zdaniem ekspertów sytuacja jest dramatyczna. Pod koniec lat 70. odławiano corocznie w Morzy Kaspijskim ponad 22 tys. ton jesiotra, a w roku 1999 udało się złapać oficjalnie niewiele ponad tysiąc ton. Ryba ta stała się rzadkością. I to nie tylko ze względu na wysychanie Morza Kaspijskiego. Według specjalistów prawdziwą tragedią dla jesiotra był......rozpad Związku Radzieckiego. Do 1991 roku ZSRR i Iran - jedyne państwa leżące wówczas nad tym mrozem - skrupulatnie dbały o odnawianie jego populacji. Gdy nad brzegami morza wyrosły Rosja, Azerbejdżan, Turkmenistan i Kazachstan, rozpoczął się rabunek, pojawiły się "kawiorowe mafie". Szacuje się, że w ciągu ostatniego dziesięciolecia w czterech proradzieckich państwach kłusownicy odłowili 12 razy więcej jesiotrów niż legalni rybacy, których obowiązują limity i okresy ochronne. Dochody "kawiorowej mafii" liczone są w miliardach dolarów - miejscowym rybakom za kilogram jesiotrowej ikry płaci się kilkanaście dolarów, kilogram kawioru na zachodnich rynkach sięga 2 tys. dolarów!
Aby ratować sytuację, przedstawiciele państw basenu Morza Kaspijskiego spotkali się w tym tygodniu w Genewie. Program Narodów Zjednoczonych ds. Środowiska (UNEP) postawił im twarde warunki - albo natychmiast zmniejszą o 80% oficjalną produkcję kawioru, wytoczą wojnę mafiom i wdrożą programy kontrolowanej produkcji jesiotra, albo-jak to się stało z kością słoniową - na mocy konwencji o międzynarodowym handlu zagrożonymi wymarciem gatunkami fauny i flory (CITES) zakaże się im eksportowania "czarnego złota". Najprawdopodobniej wygra pierwsza opcja. Tym bardziej, że w walce z "kawiorową mafią" pomoc zaoferował już Interpol, a Bank Światowy jest gotów sfinansować cześć projektu zarybiania Morza Kaspijskiego. Stawiane przez UNEP warunki i groźby nie dotyczą Iranu, który jako jedyny przestrzega limitów i odnawia odławiana przez siebie jesiotrowa populację.

Tomasz Surdel
Gazeta Wyborcza, 15.06.2001


Wszystko zaczyna się od strumienia

 

Z prof. Jerzym Szczęsnym, hydrotechnikiem z Instytutu Inżynierii Gospodarki Wodnej Politechniki Krakowskiej, rozmawiają Krzysztof Burnetko i Artur Klimaszewski. /Tygodnik Powszechny 05.08.2001/

 

- Czy Polska ma spójny system hydrotechniczny?


- Polska miała, i to od początku XX w., kilka planów systemu gospodarki wodnej. W 1907 roku powstał plan inż. Beckera. Później propozycję systemu przedstawił prof. Gabriel Narutowicz, późniejszy pierwszy prezydent II RP. Po II wojnie pierwszy kompleksowy program powstał w 1956 r.; autorem był prof. Balcerski z Politechniki Gdańskiej. Potem był gierkowski program ,,Wisła". Równolegle powstawały wtedy plany regionalne, opracowywane przez biuro projektów ,,Hydroprojekt".
Początkowo plany te dotyczyły głównie niedoborów wody. To był wtedy problem, zważywszy na elektryfikację kraju i politykę rozwoju przemysłu ciężkiego. Z czasem akcent przesunął się na problem zapobiegania powodziom - choćby dlatego, że spada zużycie wody pitnej, a w warunkach rynkowych przemysł ciężki jest redukowany.


- Ale na ile te stare plany mogą być przydatne dziś?


- Większość z nich ma charakter kompleksowy, a inwestycje hydrotechniczne są długowieczne. Na podstawie tych programów w każdej chwili można zacząć działać. Problem w tym, że choć powstawały coraz to nowe plany, to żaden nie został w pełni zrealizowany. W efekcie Polska jest na ostatnim miejscu w Europie pod względem zagospodarowania zasobów wodnych. Przyjmuje się na przykład, że zbiorniki retencyjne powinny pomieścić od kilkunastu do kilkudziesięciu proc. odpływu rocznego wody. A w dorzeczu górnej Wisły ten wskaźnik wynosi 6, 5 proc. To za mało.


- Ekolodzy protestują, twierdząc, że zbiorniki źle wpływają na otoczenie. I podają choćby przykład Stanów Zjednoczonych, gdzie ostatnio się je likwiduje.


- Na burzenie zbiorników mogą sobie pozwolić ci, którzy mają już gotowe i spójne systemy hydrotechniczne. Ponadto Stany Zjednoczone stać na zmiany sposobu zagospodarowania rzek.
Co ważne: do końca lat 80. zbiorniki retencyjne dzielono ze względu na przeznaczenie: energetyczne, zaopatrujące w wodę przemysł, powodziowe itd. Ostatnio zakłada się, że system powinien działać jak organizm, bo poszczególne jego elementy są współzależne. W systemie powinny być więc małe i duże zbiorniki, ważny jest układ roślinności i model zabudowy w okolicy rzek, to, jak poprowadzone są drogi i odwodnienia itd. System hydrologiczny to nie tylko sprawa techniki, ale też gospodarki przestrzennej na danym obszarze. Jeżeli nie połączymy tych elementów, to dostaniemy efekt, jaki obserwujemy.

- Jak zatem można opisać strategię dla Polski na dziś?

- Problem zaczyna się w górach, na poziomie gospodarki leśnej. Kiedy deszcz pada na obszar zalesiony, czas dojścia wody do rzeki jest wydłużony - musi ona przedostać się przez rośliny do gruntu, tam jest częściowo wchłaniana i dopiero reszta przesącza się dalej. Kiedy w górach wycina się lasy i buduje domy, doprowadza do nich media, tworzy sieć prowizorycznych dróg leśnych i dróg dojazdowych dla mieszkańców, to w czasie wezbrań ta sama objętość wody, która kiedyś spływała dwa dni, teraz płynie kilka godzin. W Polsce w latach 70. rozwinęło się budownictwo rekreacyjne, m.in. w górach. Przykładem Bukowina Tatrzańska: wielka wieś powstała na grani. To, co było piętrem lasu, jest zabetonowane. Tam woda nie wsiąka, ale płynie po betonie, po ulicach. Ingerencja człowieka zaburza równowagę na poziomie tzw. piętra górskiego. Jeśli piętra funkcjonują w sposób naturalny, jest czas na zneutralizowanie skutków opadów. Jeśli przekształcamy góry z użyciem mechanizacji, tworząc układ liniowy w postaci dróg, betonowych podwórek itd., burzymy zdolności retencyjne. Stąd wylewy Odry i Wisły w warunkach obserwowanego ostatnio zjawiska wzrostu intensywności lokalnych opadów.

- Domów nie sposób wyburzyć, a założonych pól zostawić ugorem.

- Oczywiście, nie cofniemy się do stanu wyjściowego. Nie powstrzymamy ludzi przed budowaniem w górach, lecz na działkach budowlanych powinien zostać wprowadzony obowiązek utworzenia urządzeń wspomagających retencję. Dotyczyć to musi każdego osiedla czy większej inwestycji. Ludzie cierpią, bo są sami sobie winni. Dbamy tylko o to, by wszystko było użyteczne, chcemy mieć komfort i żadnej odpowiedzialności za skutki naszych poczynań.
Francuzi opracowali ostatnio ciekawy program spowolnienia odpływu fali wodnej. Trzeba tak utrwalić drogi leśne, by móc eksploatować las, a nie rozszerzać zanadto ich sieci. Trzeba je odwodnić, a spadek kanałów odwadniających powinien być co pewien odcinek zmniejszony i poprowadzony pod stok, by prędkość odpływu była mniejsza. Trzeba też rozproszyć odprowadzanie wody z takich kanałów. A drogi już nie używane warto na nowo zalesić.
Chodzi więc o to, by wydłużyć czas koncentracji fali wezbranej wody i stworzyć system kontroli jej przepływu. Do tego niezbędne są różne formy małej retencji: niewielkie zbiorniki na potokach górskich, które by wyhamowały impet wody.

- Obecna powódź pokazała, że największym problemem są małe strumienie i rzeczki, które zazwyczaj ignorujemy.

- Dawniej przy strumieniach działały młyny, które mogły zatrzymać nieco wody. Wokół potoków były również mokradła, co też służyło retencji. Po wojnie młyny zlikwidowano, a mokradła osuszono.
Na tym poziomie system retencyjny można jednak łatwo odtworzyć. Potoki łączą się zwykle w miejscach stosunkowo płaskich. Jeżeli spadek maleje, to jest to miejsce na zbiornik. Trzeba w takim miejscu wybudować przegrodę z odprowadzeniem dennym, które umożliwiałoby na co dzień przepływ nawet dużej wody.
Bo ważne jest, by urządzeń retencyjnych nie uruchamiać za wcześnie - kiedy słabo pada, wodę wchłonie sam las, a reszta sama spłynie. Wahania przepływu wody są naturalne i konieczne w przyrodzie. Ingerencja w postaci wyłapania spływającej ze stoków wody do zbiorników powinna nastąpić dopiero wtedy, gdy wody zaczyna być rzeczywiście za dużo, jak na możliwości retencyjne samej natury.
Kłopot w tym, że w Polsce nigdzie nie zrealizowano tego pomysłu. Jedynie w Sudetach istnieje kilka tzw. suchych zbiorników - ale wybudowali je przed stu laty Niemcy. A przecież nie są to wielkie inwestycje. To zwykłe uporządkowanie małych połaci terenu - chodzi o jeden mały zbiornik na, powiedzmy, 3 km kw. zlewni. To jest jak dach i rynna: pod rynną musi stać coś, co przyhamuje intensywność spływu, aby później puścić wodę do kanału.
Małe formy mogłyby być finansowane przez gminy czy związki gmin - zwłaszcza, że do prac da się wykorzystać naturalne materiały, a roboty dadzą zatrudnienie miejscowym. Więcej: umiejętnie zaprojektowany zbiornik może wzbogacić krajobraz i przyciągnąć turystów. A gdyby samorządom brakło pieniędzy, to są fundusze ekologiczne. Nie mówiąc o tym, że akurat takie inwestycje powinno wesprzeć państwo.
Najpierw trzeba uporządkować małe potoki. Bo za błędy popełnione na tym poziomie zawsze zapłacą tereny położone niżej. Choć oczywiście nie należy na tym poprzestać. Nawet gdy natężenie przepływu wody uda się zmniejszyć w górnym piętrze, trzeba zapobiec jego ponownemu wzrostowi przy połączeniu strumieni. Wodę należy znowu zamknąć w większych zbiornikach - już o pojemności 2-10 mln m. sześc. - położonych blisko zagrożonych terenów. Zbiorniki te zwykle stać będą niemal puste i można ich wtedy używać do celów rekreacyjnych. A w momencie zagrożenia wypełnią się.
Niżej na górskich rzekach trzeba zastosować retencję sterowaną. Przykładem kaskada Soły, Goczałkowice na Wiśle, Czorsztyn na Dunajcu czy niedokończony zbiornik w Świnnej Porębie na Skawie. Ale to wciąż za mało.

- Czorsztyn przez lata wywoływał kontrowersje. Protestowali ekolodzy, na początku lat 90. były starcia z policją.

- Kto miał rację, pokazał rok 1997, kiedy to dopiero co ukończony zbiornik w Czorsztynie uratował przed powodzią położone niżej wsie oraz Stary i Nowy Sącz. Zwolennikiem Czorsztyna był już w latach 20. Narutowicz. Dyskusje z ekologami trwały od czasu powstania koncepcji tego zbiornika ze względu na ochronę klimatu Pienin. Ale udało się przeforsować ten pomysł ze względu na jego znaczenie energetyczne i przeciwpowodziowe. Inwestycję zaczęto jednak realizować dopiero pół wieku później w ramach planu ,,Wisła". Do pomysłu pozyskano ludność, bo okazało się, że taki zbiornik wodny aktywizuje turystycznie teren. A w 1997 r. zatrzymał bardzo dużo wody. Położony niżej Rożnów nie poradził sobie i straty na dolnym Dunajcu były znaczne.

- A jak chronić się na nizinach?

- Zagrożenie na równinach wynika z faktu, że rzeki, choć zwykle spokojne, niosą jeszcze zawsze wielkie masy wody. Teren jest pofałdowany - najniebezpieczniejsze są zagłębienia, które nawet przy małym przyborze momentalnie się zapełniają. Ostatnim przykładem Gdańsk, gdzie woda spływająca z zabudowanych wzgórz zapełniła obszary miasta. Uderzenie było tak gwałtowne, że na niżej położonych ulicach ludzie nie zdążyli nawet opuścić samochodów.
Sposobem ochrony są tu wały i poldery. Polder powinien być użyty od pewnego stopnia zagrożenia wału - chodzi o uchronienie terenów zamieszkanych kosztem zalania obszarów niezabudowanych. Innymi słowy powodujemy kontrolowaną katastrofę.

- We Wrocławiu Niemcy zostawili system polderów, a jednak w 1997 r. do miasta wdarła się powódź.

- Niemcy zaprojektowali polder, tyle że później Polacy zabudowali go. W czasie dłuższych okresów suszy ludziom wydaje się, że na Wiśle i Odrze problem powodzi zniknął. Dlatego budują, gdzie popadnie. Na górnej Wiśle inżynierowie przewidzieli 273 miejsca na zbiorniki. Dziś większość tych miejsc jest zabudowana. Czy wszyscy koniecznie chcą żyć w rzece?! Tereny nadbrzeżne są płaskie, łatwo dostępne. Lecz jest to użyteczność chwilowa, co pokazały ostatnie dni. To kwestia prawa budowlanego i pozwoleń na zabudowę terenów przydatnych dla ochrony przeciwpowodziowej. Fakt, że władze je wydają, świadczy o braku odpowiedzialności. Ale jak widać ludzie kochają ryzyko. Mieszkańcy terenów sejsmicznych też wracają na stoki wulkanów.
W miastach ważną kwestią jest też zapewnienie odpływu wody powodziowej - tak, by nie gromadziła się na ulicach. We Wrocławiu takiego odpływu nie ma.

- Co trzeba zrobić w pierwszej kolejności, by nie powtórzył się obecny kataklizm? Które z inwestycji już rozpoczętych są najpilniejsze? Co trzeba zrobić od podstaw? Mówi się choćby o systemie radarów meteorologicznych.

- Musimy się liczyć z realiami finansowymi. Bo hydrotechnika to kolosalne koszty. Na dodatek przez lata nasz sposób budowania był taki, że jego odwrócenie nie jest łatwe. Jednak musimy również pamiętać, że nasze działania służyć będą już nie tyle nam, ale przyszłym pokoleniom.
Niezbędne elementy systemu to: ostrzeganie, retencja powierzchniowa, retencja na małych zbiornikach, wały, poldery, zbiorniki sterowalne. Ze względu na ograniczone środki musimy dokonać gradacji. Skoro nie mamy właściwej retencji, musimy w razie zagrożenia skupić się na ratowaniu ludzi w sposób operacyjny. Stąd potrzeba monitoringu. Następnie trzeba przebudować część istniejącej infrastruktury. Trzeba jasno powiedzieć: pewne obszary będą stale zalewane i nie ma sensu ich odbudowa. Te miejsca ludzie powinni bezwzględnie opuścić. Państwo może ich ku temu skłaniać - nie administracyjnie, ale na przykład przez odpowiednio różnicowaną pomoc: większą dla tych, którzy zdecydują się przenieść na bezpieczne tereny. Przecież już teraz firmy ubezpieczeniowe żądają wyższych składek na obszarach zalewowych. Oczywiście oczyszczenie stref zagrożonych to zadanie na lata. Lecz państwo nie może pokrywać zawsze wszystkich szkód, powinno natomiast wspomóc zmiany w zagospodarowaniu przestrzennym.
Na terenach mniej zagrożonych trzeba przystosować budownictwo tak, by wytrzymało napór wody. Chodzi o odpowiednie fundamenty, wejścia na odpowiedniej wysokości itp.
Kolejnym etapem jest utworzenie sieci retencyjnej na szczególnie bogatych w opady obszarach Dunajca, Soły, Skawy, małej Wisły, górnego Sanu. Zlokalizowane tam duże zbiorniki będą działały na osi Wisły, chroniąc jej środkowy bieg. Na razie takich zbiorników jest za mało. Przy uznaniu kompleksowości systemów hydrotechnicznych nacisk powinien być położony na bezpieczeństwo obszarów zagrożonych i na ochronę jakości zasobów wodnych - szczególnie na terenach górskich.
Na płaskich terenach sytuacja jest lepsza: wsiąka więcej wody, a teren jest obwałowany. Na dolnej Wiśle miała powstać kaskada ułatwiająca żeglugę i pozyskanie energii. Dzisiaj energia wodna jest na dalszym planie, a stary system żeglugowy zaspokaja potrzeby. Mówi się o zabezpieczeniu Włocławka poprzez budowę tamy w Nieszawie, ale trzeba zmniejszyć intensywność erozji koryta Wisły poniżej stopnia Włocławek, a to wymaga ogromnych nakładów. Najpilniejszą sprawą na Odrze i na Wiśle, przy braku środków, jest praca organiczna w górnym biegu tych rzek. Tam musimy wyznaczyć tereny pod budowę urządzeń przeciwpowodziowych i zabezpieczyć je prawnie. Musimy zbudować sieć zbiorników sterowalnych, najpierw zaś dokończyć Świnną Porębę i poprawić warunki ochrony przeciwpowodziowej na dolnym Dunajcu. Jak się okazuje, zbiornik Rożnów jest za mały.
Trzeba inwestować w zbiorniki. Pieniędzy jest mało. Odbudowa struktury zabudowy na terenach nawiedzanych powodzią obejmuje zwykle modernizację dróg, chodników itd., a równocześnie nie rośnie poziom ich ochrony. Czy z modernizacją nie należałoby poczekać do czasu utworzenia systemów zabezpieczających? Chodzi o racjonalność wykorzystania tych małych funduszy.
Szans na pełne bezpieczeństwo nie ma. Natury do końca nie ujarzmimy.

 

Tygodnik Powszechny 05.08.2001


Prawo rzeki


Dolina rzeczna to nie jest to, co się rozciąga między lewym a prawym brzegiem rzeki. Do doliny należy także ta płaska przestrzeń wzniesiona nieco nad lustro wody po obu stronach rzeki - równina zalewowa (zwana też trasą zalewową) zbudowana z osadów niesionych przez rzekę. Rzeka ma prawo do tej równiny. A tak naprawdę również do zboczy doliny, które rzeźbi według swojego uznania. Z reguły rzeka rzadko przypomina o swoich prawach.
Żyzne gleby dolin rzecznych kusiły człowieka od zarania dziejów. Przez wieki jednak uznawano prawo rzeki do równiny zalewowej. Dzisiaj na równinach tych powstają całe osiedla - tylko dlatego, że rzeka przez kilkanaście, może kilkadziesiąt lat nie upomniała się o swoje prawa.
Mieszkańcy równiny zalewowej nie będą nigdy do końca bezpieczni. Ryzyko można zmniejszyć, sypiąc wały lub budując domy odpowiedniej konstrukcji, a przede wszystkim inwestując w system ostrzegania. Trzeba umacniać brzegi, wznosić zapory, ale najkorzystniejsza jest "zabudowa biologiczna zlewni", czyli maksymalne zalesianie i zakrzewianie. Roślinność to naturalna "gąbka", która zmniejsza groźbę powodzi, a także przeciwdziała erozji gleb, zapobiega lawinom błotnym i osuwiskom. Specyficzna budowa podłoża Karpat (flisz karpacki) sprzyja tym zjawiskom. Objawiło się to podczas tegorocznej powodzi - domy stały z dala od rzek, a jednak zostały zniszczone.

Adam Zubek
Magazyn Gazety Wyborczej, 23.08.2001

autor: yoyo ikonki: krysiaida @ deviantart | działa dobrze pod: ie 5.0, netscape6, opera 5 (i wyżej)